CZY JEST TO SZTUKA, KTÓRĄ MOŻE OPANOWAĆ KAŻDY? NAUCZ SIĘ WYCISZAĆ I OBSERWOWAĆ UMYSŁ, NIE WSZYSTKO WYMAGA REAKCJI.
Kiedy regularnie medytujesz, zauważasz, że myśli i uczucia, które gromadziły się w środku są delikatnie uwalniane. Odnajdujesz w sobie spokój, który zawsze
tam był i na Ciebie czekał- miejsce prawdziwej świadomości. Zaczynasz odczuwać głębokie wyciszenie, odnowienie, równowagę.
Medytacja jest w obecnych czasach niezwykle popularna. Prawie na każdym kroku słyszymy, jak wiele przynosi korzyści. Pomaga obniżyć ciśnienie krwi, poziom stresu, reguluję pracę mózgu, usprawnia układ immunologiczny. Jest skuteczną terapią dla nerwicy, depresji czy ADHD. Wpływa na poprawę jakości snu, dotlenienie, uporządkowanie myśli, łagodzenie migren i dolegliwości występujących podczas menstruacji.
Niegdyś kojarzona z kulturą azjatycką, praktyką religijną. Dziś już nie tylko buddyści czy mnisi wprowadzają się w stan medytacji, jest rozpowszechniona w fitnessach, klubach sportowych czy tzw. akademiach zdrowia. Właściwie, jest obecna na „każdym rogu”. Czy wynika to z docenienia jej wartości, czy może jest jedynie odpowiedzią na obowiązujące trendy? Czym naprawdę jest medytacja? Na czym dokładnie polega?
Najprościej mówiąc, jest to trening własnego umysłu, dążący do spokoju ducha. Swego rodzaju podróż świadomości zmierzająca w kierunku serca, miejsca, gdzie spotyka się ciało, umysł i dusza. Umożliwia oczyszczenie umysłu z niepotrzebnych myśli, jest niezbędnym elementem jego detoksykacji.
Przyznam szczerze, że wiele lat temu był to dla mnie temat zupełnie odległy, obcy, wręcz „egzotyczny”, na pograniczu ezoteryki i „czary-mary”. A przecież medytacja, towarzyszy naszemu życiu od zawsze, już samo siedzenie w ciszy, bez rozpraszających bodźców, wpatrywanie się w płomień ogniska, wsłuchiwanie w szum morza czy śpiew ptaków stanowiły naturalną część egzystencji. Jednak mój typowo analityczny umysł zupełnie nie pojmował idei, esencji medytacji. Z kolei wiedząc, że nauka dość wnikliwie przebadała jej mechanizm i wyodrębniła cały wachlarz prozdrowotnych skutków, zapragnęłam z nich skorzystać.
Podjęłam nawet próby zapoznania się z nią, zrozumienia, ale za każdym razem były one nieudane. Nie widziałam efektów, zupełnie to do mnie nie przemawiało. Każda „sesja” się wydłużała, a sens nie był dostrzegalny. Pojawiało się coraz więcej wątpliwości, wycofywało mnie to, kwestionowałam moc i całe przesłanie jakie niesie za sobą ten proces. Ileż to razy zadawałam sobie pytanie; „Co ludzie widzą w tej medytacji, skąd ten fenomen, na czym polega jej wyjątkowość?”. Nie otrzymywałam odpowiedzi, mogłam ją tylko znajdować na papierze, w opowieściach znajomych, ale nie byłam w stanie sama doświadczyć tego dobrodziejstwa. Zaprzestałam więc, porzuciłam starania.
Dziś wiem, że nie byłam gotowa wyruszyć w tą wyjątkową wędrówkę, zajrzeć w głąb swojej duszy. Po pewnym czasie, powróciłam do zagadnienia, postanowiłam dać sobie nową szansę. Pomyślałam, właściwie co mam do stracenia, czym ryzykuję?…i podjęłam próbę, tym razem prawdziwą, szczerą i bardziej spójną z samą sobą.
Nie stosowałam żadnych wyszukanych form medytacji. Nie korzystałam z fachowego przewodnictwa, nie uczestniczyłam też w grupowych zajęciach. Początkowo, swoją uwagę skupiałam głównie na oddechu. Łatwiejsza jednak okazała się dla mnie medytacja transcendentalna (TM), opierająca się na mantrach, powtarzaniu pewnych dźwięków.
Nadal nie byłam pewna czy potrafię to robić, czy wszystko wykonuję prawidłowo. Karciłam umysł za brak skupienia i gonitwy za listą obowiązków, zadań do wykonania. Natłok myśli był nie do zatrzymania, a im bardziej nie umiałam nad tym zapanować, tym większa narastała frustracja. Powtarzałam, to nie dla mnie, ja się do tego nie nadaję, niech zajmą się tym jogini. Nie umiałam obserwować, za to byłam doskonałym krytykiem. Chciałam za wszelką cenę od razu zmienić tok mojego myślenia, zamiast najpierw próbować go zrozumieć.
Podczas moich „sesji” czas się dłużył, wciąż podświadomie oczekiwałam potwierdzenia, że to działa, znaku, zauważalnych zmian, transformacji życiowych. Niczego takiego nie dostawałam w zamian, ale tym razem nie odpuszczałam, dałam sobie czas. Wkroczyłam w proces na większym luzie, bez błyskawicznych, piorunujących oczekiwań.
Stopniowo zaczęłam zauważać, żę nie śledzę czasu, nie spoglądam na zegarek, nie wyczekuję końca, przestało mnie to nudzić. Czasami bywałam nawet zawiedziona, że 10 min. upłynęło w tak szybkim tempie. Sama nie wiem dlaczego, bo przecież wciąż nie odczuwałam widocznych efektów, nie znajdowałam potwierdzeń, ale z czasem coraz mniej były mi one potrzebne. Przestawałam trzymać się kurczowo myśli, kiedy to nastąpi „cudowny przełom”.
Konsekwentnie kroczyłam dalej, wybraną drogą. Napotykałam przeszkody; brak czasu, zniechęcenie, ból głowy, zły dzień czy zwykłe lenistwo. Wówczas znów, tłumaczyłam sama sobie, „to tylko kilka minut, nie rezygnuj, daj sobie szansę”. Z czasem dziesięciominutowy okres z łatwością wydłużyłam do 20 minut.
W końcu zaczęłam dostrzegać, że zwyczajnie brakuje mi medytacji, że chyba się z nią zaprzyjaźniłam. Nadal nie umiałam określić, co wnosi w moje życie, ale bez niej czułam się gorzej. I to był znak, nie w pełni „namacalny”, no bo przecież nie spadła gwiazda z nieba, nie zaczęłam inaczej wyglądać, nie doszło do gwałtownych przemian, objawień, ani cudów. Ale poraz pierwszy uświadomiłam sobie, że jednak jest to swego rodzaju fenomen, tylko nie potrafiłam jeszcze tego określić, nazwać.
Zrozumiałam, że nie istnieją sztywne zasady idealnej medytacji, że jest to każdego indywidualny sposób, do którego trzeba dotrzeć, poznać i poczuć go całą sobą. Najważniejsze by znaleźć odpowiednią dla siebie technikę i medytować regularnie. Nie ma znaczenia, czy medytujemy siedząc, stojąc, leżąc, w pozycji lotosu, z kciukami skierowanymi w górę czy też ku dołowi. Najistotniejsza jest intencja i kierunek uwagi. Doszłam do momentu, gdzie nie wyobrażam sobie dnia bez medytacji, zwłaszcza mantry. Robiąc przerwy, czuję się niespełniona, „wewnętrznie pusta”. Mantra wręcz mnie uzależniła, podśpiewuję, szepczę ją, prawie „na okrągło”, czasem automatycznie, zupełnie tego nie planując. Odczuwam jak podnosi poziom moich pozytywnych wibracji, odrywa umysł od rzeczywistości, zabiera mnie w piękną wyprawę , pełną rozluźnienia i spokoju.
Odwiedzam swoje serce, zaglądam w zakamarki duszy, z większą łatwością odszukuję siebie, swoje pragnienia i prawdziwe „ja”. To właśnie w sercu dochodzi do spotkania z moją szczerą, głęboką naturą. Odnajduję miejsca, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Staję się łagodniejsza, życzliwsza, wyrozumialsza dla siebie i świata. Znajduję więcej miłości, zaczynam ją zauważać wszędzie wokół, gdzie do tej pory była całkowicie niewidoczna.
Nagle okazało się, że potrafię segregować własne myśli, że coraz bardziej tracą one moc zgubnej kontroli. Doszło do przebudzenia umysłu, swego rodzaju olśnienia. Zaczęłam bardziej ufać sobie, swojej intuicji. Zamartwianie, nie stanowiło już codziennego rytuału, przeobrażało się w spokój i zaufanie, wiarę w lepsze, możliwe.
Wzrastała otwartość na świat, innych ludzi, moje i ich potrzeby. Uśmiech dużo częściej gościł na mojej twarzy. Zaczęłam doświadczać wszechobecnej wdzięcznośći za każdą chwilę, możliwość rozwoju, zdobywania wiedzy o sobie i innych.
Z każdym dniem obserwuję, jak się zmieniam. Kiedyś, gdy miewałam słabsze dni, poddawałam się smutkowi, nawet długotrwałemu płaczowi. Dziś już nie chowam głowy w poduszkę i nie zalewam jej morzem łez, powoli dostrzegam nowe możliwości, rozwiązania.
Kroczę inna drogą, nauczyłam się, że to ja mam największy wpływ na swoje samopoczucie, nie otoczenie, nie lawina zdarzeń wokół mnie. To ode mnie zależy, czy wybiorę smutek czy wiarę w lepsze. Czy osłabię sama siebie użalaniem się nad losem czy z zaufaniem stawię czoła przeciwnościom.
W dni, w które wydawałoby by się, że „słońce nie świeci dla mnie”, rozpoczynam od mantry. Nie wiem do końca, jak to się dzieje, ale ona „rozjaśnia” moje wnętrze, nie likwiduje problemów, ale stwarza możliwość spojrzenia na nie z innej, łagodniejszej perspektywy. Beznadziejność zamienia się w większą wiarę w lepsze jutro.
Podoba mi się mój nowy wewnętrzny świat i nie chcę go opuszczać. Dlatego stale się uczę odkrywania go, zaglądam w nierozpoznane dotąd zaułki i wciąż pragnę więcej.
Czy nadszedł w końcu magiczny dzień, w którym wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywałyby, że medytacja jest wyjątkowa, niezwykła? Nie!…zmiany następowały powoli, subtelnie, nieśmiało „wychodziły” i wciąż „wychodzą” z zakamarków duszy, ale są na tyle intensywne wewnętrznie, że nie chcę rezygnować z tej osobistej podróży w głąb siebie.
Dają mi wsparcie, chęć i siłę do odkrywania obszarów, dotąd nieznanych, odnajdywania i poznawania siebie na nowo. Chciałoby się rzec, malownicza wędrówko, trwaj wiecznie. Gdyby ktoś wiele lat temu, powiedział mi, że napiszę powyższy tekst, chyba wybuchnęłabym niedowierzającym śmiechem i powiedziała; „w życiu!, to niemożliwe, to zupełnie nie ja!”.
I to jest najlepszym wykładnikiem „magiczności” medytacji. Bez niej, prawdpodobnie nigdy nie doszłoby do „przemeblowania” mojego wnętrza. To niezwykle potężne narzędzie, pozostało by jedynie w sferze tajemniczego wudu. Jakże wiele dobrego, by mnie ominęło.
Dzisiaj medytacja, szczególnie mantra jest nieodzownym elementem mojego życia, uczyniłam z niej codzienny nawyk. Stanowi klucz, do otwierania odpowiednich drzwi. Traktuję ją jako niezbędną poranną toaletę. Bez niej, moje wnętrze jest nieodświeżone, powstaje warstwa „kurzu”, która narasta i z czasem staje się trudniejsza do usunięcia. Dbajmy zatem o nasze ciało, duszę, umysł oraz serce i korzystajmy z dobrodziejstw „wewnętrznego odkurzacza”, jakim niewątpliwie jest medytacja.
Przedstawione przeze mnie materiały w żadnym wypadku nie są poradami medycznymi. Stanowią jedynie zbiór informacji i nie służą do diagnostyki medycznej. Użycie opisanych metod, substancji czy jakichkolwiek wskazówek wymaga konsultacji lekarskiej. Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za skutki zastosowania zawartych informacji.
Ciekawe i madre – brawo!!!
Pieknie to ujęłaś.Az chce mi się spróbować.Dziekuje.
Dziękuję:-)